NAUCZYCIEL - WIELOGARBNY JELEŃ

Nauczyciele narzekają ciągle, ale robią to po cichu i zazwyczaj w swoim gronie. Ja, osobiście, nie odbiegam tu od normy statystycznej, postanowiłam jednak, choć w skrócie, opisać to, co robię na co dzień i co z tego wynika. Pozostawię więc bez komentarza etat w wymiarze 18 godzin, za które otrzymuję „godziwe” wynagrodzenie. To obowiązek, który staram się wykonywać jak najlepiej. Bolą mnie jednak garby wynikające z charakteru pracy.

Garb pierwszy: sprawdzanie

                Uczę języka polskiego zazwyczaj w kilku klasach na różnych poziomach, uczniów jest od 25 do 34. Pomnożone przez ilość prac daje dzienny wynik ok. 130. Oczywiście, nie zawsze przeprowadzam jakieś sprawdziany, ale, generalnie, w tygodniu mam do sprawdzenia przeszło 100 prac. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że nie można zrobić tego automatycznie, czyli wypunktować wynik. Testy wielokrotnego wyboru są bardziej przydatne w przedmiotach ścisłych. W języku polskim mamy do czynienia z dyktandami, wypracowaniami różnego gatunku, które należy sprawdzić wg kilkunastu kryteriów - temat, język, kompozycja, zapis. Na to trzeba poświęcić bardzo dużo czasu. Objętościowo prace są różne, jedne na stronę, inne na kilka. Nie wspomnę o pracach nieczytelnych, bo to już drobiazg. Wszystkie błędy należy podkreślić, poprawić i opisać ogólnie dzieło jako takie. Po spędzonych godzinach w szkole, wracam do domu obarczona kilogramami papieru. Objuczona pękatymi siatkami, niczym wielbłąd, stawałam się wielokrotnie obiektem zainteresowania złodziei. Przecinali moje grube torby i zapewne byli bardzo zawiedzeni, że natrafiali tylko na papier. W domu, wiadomo, dodatkowy etat – gospodyni. A przecież jeszcze jest zaległa praca. A więc pełna sił zasiadam do sprawdzania. Moi bliscy słyszą wtedy „nie przeszkadzaj”, „nie mam czasu”, „widzisz, że jestem zajęta”. Zapada już noc, ale jeszcze daleko do spokojnego snu.

Garb drugi: przygotowanie do lekcji

                To nie takie proste. Każda lekcja musi być dokładnie przemyślana, żadnego automatyzmu. Trzeba przeanalizować tekst, zaznaczyć ważne cytaty, przypomnieć sobie treść lektury. Skonkretyzować cele lekcji, przystosować metody do poziomu klasy i do poszczególnych uczniów. A tych ze szczególnymi wymaganiami jest coraz więcej. Zalecenia nakazują zwrócić uwagę na tempo pracy, możliwości intelektualne, zaburzenia emocjonalne itp. Kilku, czasami kilkunastu uczniów, w „normalnej” klasie. Jak to zrealizować i pogodzić z przewidzianym tokiem lekcji? Jeszcze zostały do przygotowania materiały, do opracowania sprawdziany. Własny, prywatny komputer (kupiony na raty) huczy, obraca licznik i drukuje na moim papierze zakupionym przeze mnie tuszem.

                Najpiękniejsze chwile są jednak wtedy, kiedy generalnie uczniowie nie wykazali takiej ochoty do pracy domowej i „zaskakują” zupełnym nieprzygotowaniem do zajęć. Diabli biorą wszelkie plany i natychmiast muszę dokonać ich racjonalnej korekty. Wszyscy, którzy nie uczą w elitarnych szkołach, wiedzą doskonale, o czym piszę i co tak naprawdę nas boli.

Garb trzeci: konkursy

    Bardzo dużo czasu, może nawet za dużo, poświęcam uczniom mającym trudności w nauce. Wśród młodzieży jest zawsze ogromna grupa uzdolnionych. Tacy wymagają nie mniej poświęcenia i uwagi, choćby podczas przygotowywania ich do różnorodnych konkursów. Takie działania mają charakter indywidualnych spotkań. Każda taka rozmowa, to przynajmniej godzina, pomnóżmy przez ilość uczniów i wychodzi nam tygodniowo 6-10 godzin. Oczywiście, konkursy nie odbywają się aż tak często, ale zazwyczaj w drugim semestrze „nie wiem, jak się nazywam”. Nie wiadomo właściwie, dlaczego właśnie w tym czasie jest takie nagromadzenie konkursów. Zdarzało się nawet tak, że w jednym dniu odbywało się ich kilka i nie mogłam nawet towarzyszyć swoim uczniom. Jako opiekun szli z nimi inni nauczyciele. Dość trudno wygospodarować czas wolny, żeby z uczniem się spotkać. Zostaję zazwyczaj po swoich lekcjach i dostosowuję się do planu lekcji. Czasami muszę czekać. Łatwiej jest z konkursami literackimi. Wystarczy wziąć prace, poprawić je, wydrukować i wysłać. To już moje zadanie domowe.

Garb czwarty: uroczystości

  Każdy z nas musi choć jedną uroczystość w roku przygotować. Piszemy lub szukamy gotowych scenariuszy. Usiłujemy zgromadzić chętnych do takiej dodatkowej pracy, po lekcjach, uczniów. Zazwyczaj są oni z różnych klas. Problem ze zgromadzeniem ich wszystkich w jednym miejscu i o jednej godzinie jest ogromny. I znowu zostajemy po lekcjach na kilka, czasami więcej, godzin. Dodatkowo spoczywa na mnie zrobienie dekoracji, przygotowanie kostiumów (zakup materiałów za własne pieniądze), rekwizytów itp. Do tych uroczystości można także zaliczyć organizowane konkursy. W tym przypadku zaangażowani są specjaliści danej dziedziny. Organizatorzy przygotowują materiały, powołują jury, kupują nagrody (czasami szukają sponsorów), przygotowują salę i czuwają nad przebiegiem konkursu.

Garb piąty:  wychowawstwo

  Klasa - zbiór indywidualności, zbiór różnorakich problemów. Nie da się rozwiązywać osobistych spraw na forum. I znowu zostaje czas po lekcjach. Nie szkoda wysiłku, jeżeli działania przynoszą pożądany efekt. Wychowawca postrzegany jest jak matka lub ojciec. Do niego wszyscy zwracają się ze skargami i żądają interwencji. Niektóre klasy są tak trudne, że dosłownie opadają ręce i wszelkie działania spełzają na niczym. Nikt nie ma gotowej recepty na nadpobudliwość, agresję, wulgarność, picie alkoholu, zażywanie narkotyków. Często do tego dochodzi brak dobrego kontaktu z rodzicami. Pozostajemy na placu boju sami i mocno gimnastykujemy się, żeby problemy jakoś rozwiązać. Niestety, prawo polskie bardzo utrudnia pracę albowiem ochrona danych osobowych spowodowała, że piszę, np. opinię do sądu, ale nie mam prawa wiedzieć, co mój uczeń przeskrobał. To z kolei powoduje, że nie wiem, na co mam zwrócić szczególną uwagę i ewentualnie zapobiec złemu. Najgorsze jednak jest dla mnie wypełnianie, obliczanie, podliczanie, czyli zawalisko papierów. Nadal w szkole króluje biurokracja i nie widać szans na jakieś zmiany.

Garb szósty: dyżury

                Pięć dni pracy, w tym cztery dyżuru. W sumie po obliczeniach wyszło 2,40 min stania, chodzenia po hałaśliwych korytarzach. Trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy. Gimnazjum skupia młodzież w najtrudniejszym wieku. Pierwszoklasiści czują się jak w podstawówce, tzn, urządzają sobie biegi między piętrami, wrzeszczą jak opętani, rzucają w siebie plecakami, oblewają napojami. Starsi zaczynają demonstrować „dorosłość”: palą papierosy, obściskują po kątach dziewczyny, głośno przeklinają i kłócą się z nauczycielami, udowadniając przed grupą, jacy są ważni i niezależni. Wobec agresji słownej stoję bezbronna, młodzież nie rozumie już znaczenia słów uważanych powszechnie za podstawowy objaw kultury. Nie potrafi zareagować na prośbę, bo zwyczajowo rozmawiają między sobą, używając wszelkiego rodzaju wulgaryzmów. Proszę, przepraszam, dziękuję nie funkcjonuje w ich języku. Są to dla nich puste dźwięki.

                Na korytarzu 100, 200 uczniów- nauczyciel jeden. Siła złego na jednego. Zderzamy się z biegnącymi, rozpędzonymi i młodymi osobami. Po takim „spotkaniu” poszkodowany jest oczywiście nauczyciel. Do strategicznej obrony trzymamy przed sobą dziennik jak tarczę. A przecież odpowiadamy za bezpieczeństwo, tylko jak to robić skutecznie. Najczęściej, widząc sytuację zagrażającą innym, krzyczymy. Zanim dotarlibyśmy do bijących się, mogłoby w tym czasie dojść do jakiegoś nieszczęścia. Nie szanujemy swojego „narzędzia” pracy i często lekcję po takiej interwencji prowadzimy z lekką chrypką. Nie wspomnę już o kondycji nerwów.

                Hałas, podchodzą czasami rodzice, czasami uczniowie, chcą czegoś się dowiedzieć lub po prostu porozmawiać. Ale jest to w zasadzie niemożliwe, bo moment nieuwagi natychmiast jest wykorzystywany przez niepokornych. Gdzieś wybuchnie petarda, ktoś rozpyli dezodorant lub odkręci kran w ubikacji. A to miejsce najdziwniejszych pomysłów. Najbardziej jednak mnie denerwuje to, że, jedząc drugie śniadanie, muszę jednocześnie bez przerwy zaglądać do łazienki. Bardzo higieniczne.

                Ostatnio oberwałam piłką tenisową, schodziłam z piętra do pokoju nauczycielskiego, z góry spadła piłka prosto na głowę. Uderzenie było tak silne, że na moment zamroczyło mnie zupełnie. Piłka odbiła się od twardego czerepu, potem od ściany i trafiła idącą obok mnie uczennicę. Według ustaleń policji, była to tylko głupia zabawa i przez przypadek piłka, którą podobno grali chłopcy, „sturlała” się . A ja miałam święta z głowy, na stoliku pojawiły się bardzo silne leki. Ot, efekt niewinnej zabawy.

Garb siódmy: wycieczki

                 Co robi nauczyciel na wycieczce? Liczy! A co robi na wycieczce kilkudniowej? Liczy i nie śpi! Młodzież ma frajdę, my- horror. Wszyscy wiedzą, że dzisiejsze dzieci mają więcej pokus niż kiedyś. Łatwiej nam znaleźć alkohol, ale z narkotykami już jest gorzej. To tylko mała, niezauważalna tabletka. Kiedy uczeń źle się czuje, nie wiemy, czy to przypadek zatrucia pokarmowego , czy naćpania. Odpowiadamy za ich bezpieczeństwo 24 godziny (płacone w niedziele, soboty tylko 4 ). Nawet po bardzo wyczerpującym dniu dzieci nie zasypiają w ogóle. Kiedy nastaje noc, budzą się demony. Biegamy po korytarzach, nasłuchujemy pod drzwiami, wchodzimy i ciągle sprawdzamy. Ale pomysłowość młodzieży zawsze nas czymś nowym zaskoczy. Kilka przykładów: alkohol zakamuflowany w butelkach na kosmetyki, wychodzenie na zewnątrz po rynnie, chowanie przez dziewczynę chłopaka w szafie z otwartymi, dla niepoznaki, drzwiami. Podczas pięciodniowej wycieczki za granicę spałam tylko 3,5 godziny. Powiedziałam sobie wtedy: nigdy więcej! Wyprawa jednodniowa  tylko z pozoru jest bezpieczniejsza. Pilnowanie bez przerwy, a i tak ktoś się zgubi, wyjdzie przed szereg i za wszelką cenę chce wpakować się pod samochód.

Garb ósmy: zebrania i konsultacje

                Systematycznie spotykamy się z rodzicami raz w miesiącu na długich zebraniach lub na indywidualnych konsultacjach. Trudno powiedzieć, ile na to przeznaczmy czasu, bo to zależy od ilości zainteresowanych, pory roku i problemów, jakie się nagromadziły. Zazwyczaj zabiera to kilka godzin. Oprócz takich oficjalnych rozmów mamy mnóstwo indywidualnych, na które zapraszamy konkretnych rodziców. I tutaj zaczynają się przysłowiowe schody. Wybieramy zawsze taką porę, żeby pasowało to rodzicom, czyli rano przed lekcjami lub późno po nich. Przychodzimy, zostajemy, a rodzice bardzo często po prostu nie przychodzą. Zmarnowany czas.

                Cudownie jest, jeżeli mamy do czynienia z rodzicami dojrzałymi i traktującymi nauczycieli z pewnym szacunkiem, ale wzywamy zazwyczaj tych, którzy nas już nie darzą taką sympatią. Trudno im przyznać, ż e nasze spostrzeżenia dotyczące dziecka są słuszne. Zazwyczaj nie mają odwagi przyznać się do problemów rodzicielskich, przechodzą wtedy do ataku, oskarżając wszystkich i wszystko. Usprawiedliwiają wagary, słabe wyniki interpretują: „pani się uwzięła”, „pani się boją, bo pani krzyczy”, „pani za dużo wymaga”, „czego się pani czepia”..

                Jak trudno wytłumaczyć, że mamy na uwadze tylko dobro, czytaj przyszłość, dziecka. Uwielbiam rodziców, którzy są szczerzy i już na pierwszym spotkaniu mówią, co im leży na sercu. Wtedy dużo łatwiej zaplanować nasze działania wychowawcze. Często robię to na zasadzie; skoro kradnie, to będzie skarbnikiem klasowym.

                Nie sposób wyliczyć godzin spędzonych na takich rozmowach. Te normalne jakoś nam nie leżą na wątrobie, ale te pełne awantur, oszczerstw i oskarżeń liczymy podwójnie. Nie będę rozpisywać się na temat, jak późnej się czujemy i z jaką „ ochotą” potem pracujemy.

            Oczywiście, zdarzają się tzw. wywiadówki w „sklepie”. Jesteśmy najzwyczajniej w świecie zaczepiani w różnych miejscach i proszeni o informacje o wyniki dziecka.

Garb dziewiąty: rady i szkolenia

                Rady pedagogiczne, obowiązkowe, zawsze odbywają się po lekcjach, tzn. około godziny 16. Nie wracamy do domów na obiad, bo nie starcza czasu na przejście tam i z powrotem. Głodni i bardzo zmęczeni czekamy, bo w ciągu miesiąca nazbierało się dużo spraw, które chcemy omówić na tych najważniejszych spotkaniach. Niestety, zazwyczaj rozpoczynamy od nudnych danych statystycznych ( rady podsumowujące), tabele, cyfry, procenty. Pytania retoryczne typu: dlaczego wynik ubiegłoroczny był lepszy od tegorocznego, dlaczego w konkretnych przedmiotach pojawiło się więcej ocen niedostatecznych. Rzucane w powietrze i denerwujące do granic wytrzymałości! Uczniowie, to nie taśma produkcyjna, kolejny rocznik jest inny, każdy uczeń jest inny. To nie są grupy, na których można robić takie badania statystyczne, po prostu wchodzi czynnik nieporównywalności grupy badawczej. I tak zmęczeni różnymi przepisami czekamy na ostatni punkt „różne”. Jest już zazwyczaj późny wieczór i te najważniejsze problemy umykają, bo wszyscy z niecierpliwością spoglądają na zegarki. Trudno temu się dziwić. Mamy wszyscy rodziny, dzieci, nie wiemy, co tam w domu się dzieje. W poszumie niezadowolenie, próbujemy podzielić tym wszystkim, co nas zaniepokoiło, co wzbudziło wzburzenie. Szybko i niestarannie odwalane są te sprawy. Wychodzimy, umordowani i niezadowoleni, nie załatwiliśmy najważniejszych spraw. Mamy wrażenie, że niepotrzebnie zmarnotrawiliśmy czas.

                Każda rada, to jakieś szkolenie. Zmiany w przepisach- jest ich niewiele, więc idzie szybko i sprawnie. Koszmarem są obowiązkowe próby nauczenia nas czegokolwiek przez, nazwijmy ich przewrotnie, fachowców. Przychodzą do praktyków intelektualiści i, jak w zepsutym magnetofonie, odkrywają przed nami dawno odkryta Amerykę: „ proszę państwa, w szkole jest przemoc, trzeba przeciwdziałać agresji, z rodzicami trzeba umieć rozmawiać, uczniowi trzeba pomóc..” Czasami uda nam się wtrącić jakieś konkretne pytanie: w jaki sposób?! Co mam zrobić, kiedy rodzic na korytarzu w czasie przerwy wykrzykuje i mnie obraża, jak mam zareagować, kiedy uczeń mówi do mnie „i co k….a mi zrobisz”, co mam zrobić, kiedy rzuca się na mnie i chce po prostu przywalić.. Odpowiedzi nie ma, bo i jak może paść, skoro prowadzący nie ma zielonego pojęcia o realiach szkolnych. Ale najbardziej bawią nas i denerwują szkolenia zgodne z trendami zachodnimi, czyli zabawa w przedszkole: wstążki, karteczki, rebusy. Głowa pęka z przemęczenia i głodu, a ktoś każe się integrować grupie, która pracuje ze sobą 15 lat.

Zostałam kiedyś zmuszona do uczestniczenia w szkoleniu z zakresie ewaluacji-diagnozy. Skończyłam w tym kierunku studia podyplomowe u samego Mistrza - B. Niemierk, uważałam się naiwnie za „fachowca” w tej dziedzinie, ale ze szkolenia nie zostałam zwolniona. Siedziałam więc w ostatniej oślej ławce i pokładałam ze śmiechu. Takich bzdurnych teorii żywcem wziętych ze starych podręczników w życiu nie słyszałam. Ale, niestety, zmarnowałam bezsensownie czas.

  Nauczyciel, jak wiadomo, uczy się całe życie. W mojej szkole wszyscy są po studiach wyższych, większość ma za sobą także różnego typu „podyplomówki”. Ciągle coś doskonalimy, ciągle zdobywamy jakieś nowe uprawnienia, a to egzaminatora, a to eksperta, a to inspektora, a to ….. Niewielu ludzi spoza branży wie, że wszystkie tego typu doskonalenia zawodowe odbywają się zawsze w wolne dni od pracy - soboty, niedziele, ferie i wakacje. Trud niemały, finansowy jeszcze większy. W każdym normalnym zakładzie pracy takie podwyższenie kwalifikacji wiąże się z podwyższeniem pensji, awansem - tylko nie w szkole! A jeszcze w „telewizorni” słyszę, jak p. minister na konferencji mówi: „chcemy, aby w naszej szkole pracowali jak najlepiej wykształceni nauczyciele”. No to chyba zapiszę się jeszcze na kurs aerobiku w wodzie, judo, matematykę stosowaną, a na koniec pojadę do Brazylii na obóz przetrwania.

    Jeleń, osioł, baran, wół i wielbłąd - polonista wielogarbny

Wiem, że nie opisałam wszystkich naszych garbów, jakie nosimy ,pracując w szkole, bo nie starczyłoby mi na to chyba życia. Każdy ma swoje, bo każda szkoła jest inna i inne są w niej problemy. Zeskrobałam tylko czubek góry lodowej mojej pracy w gimnazjum - zajęcia poza pensum.