Zwłoki
pięknej idei Gdzieś we wrześniu wieść straszna rozeszła się po pokoju nauczycielskim: trzeba napisać jakieś „plany wynikowe” nauczania. Przyznaję, że byłem zaskoczony. Nie śledzę nowinek dydaktycznych, a gdy słyszę język „operacyjno-ewaluacyjny” – dostaję mdłości. Wyjaśnienia kolegów wprawiły mnie w osłupienie. Poczciwe peerelowskie konspekty przy planach wynikowych to zwykły pryszcz! Jednak harda
związkowa część duszy odezwała się, zanim posłuszna nauczycielska
strona zabrała się do roboty. Zaraz, zaraz, a jakim prawem, proszę mi
podać paragraf. I proszę, w mojej szkole nikt paragrafu nie znał!
Dociekałem więc dalej. Indagowana przeze mnie znajoma - pani doradca świetnie
zorientowana we wszelkich nowinkach - przysłała jakiś paragraf,
napisany przedziwnym językiem. Nic z niego nie zrozumiałem, ale pojęcie
„planu wynikowego” tam nie występowało. Zadzwoniłem więc do
znajomej pani wizytator, która – według zasłużonej opinii – ma to
wszystko w małym palcu. Tłumaczyła mi długo, że, a jakże, trzeba,
ale w tej nowomowie, którą biegle nie władam. Zapytałem przeto o
paragraf. Po dłuższym milczeniu i konsultowaniu się z drugą panią
wizytator usłyszałem, że wprost żaden przepis tego nie nakazuje, ale
trzeba, bo... Hmm, czy to nie
dziwne? Od nauczycieli wymaga się pisania czegoś, co wymaga horrendalnie
wiele wysiłku i czasu, ale czego żadne prawo wprost nie wymaga! Jakiś
fenomen socjologiczny? Może niech zbadają to fachowcy, bo biedny
felietonista może co najwyżej zwrócić na problem uwagę. Może niech
Związek powie nauczycielom wyraźnie, czy muszą tworzyć te nowe plany,
czy też nie. Niezależnie od
odpowiedzi będzie mi smutno, choć oczywiście wolałbym nie pisać planów
wynikowych, ani też żadnych innych. Odnoszę dziwne wrażenie, iż
autorzy i propagatorzy takich koncepcji uważają mnie za idiotę. No, może
bardziej za kalekę niezdolnego do samodzielnego poruszania się. Biednemu
kalece trzeba kazać zaplanować wszystkie kroki, jakie będzie robił
przez najbliższe miesiące. I to dokładnie! Np. koniecznie trzeba rozważyć
i zapisać cele operacyjne podniesienia lewej nogi, po czym rzecz jasna dać
do zatwierdzenia. No i oczywiście, zanim tę nogę opuścimy, trzeba
bezwzględnie przeprowadzić ewaluację! Koniec z bezmyślną nauką
chodzenia. Teraz każdy ruch mięśni, ścięgna czy kości musi być
szczegółowo zanalizowany! A przecież lekcja to spotkanie żywego nauczyciela z istotami żywymi. Doprawdy kiepski to nauczyciel, który musi zaplanować wszelkie kroki i ani rusz nie przekroczy planu. Planowanie już we wrześniu szczegółów jakiejś lekcji w maju to czysta fikcja. To teatr absurdu, gdzie wszyscy aktorzy śmiertelnie poważnie udają, że biorą to śmiertelnie poważnie. To prawdziwy triumf biurokracji. Najważniejsze są ryzy zadrukowanego i opieczętowanego papieru, żywi uczniowie niech sobie żyją, ale nie wolno im przecież zakłócać analizy dokumentacji, precyzowania zoperacjonalizowanych celów, a także wnikliwej i ciągłej ewaluacji. Tak nam dopomóż pieczątka, segregator, metodyk i kurator! Można by napisać jeszcze wiele. Można zapytać, dlaczego nauczyciele dyplomowani mają pisać takie same plany wynikowe jak stażyści? Dlaczego w ogóle traktuje się dorosłych jak uczniów, a uczniów jak dorosłych? Chyba jednak szkoda słów. Zatem krótko: urzędnicy potrafią uśmiercić każdą ideę. Zwłaszcza piękną. Ludwik Lehman Tekst ukazał się w nr 7 PRZEGLĄDU OŚWIATOWEGO w roku (?).
|